poniedziałek, 20 października 2014

błędy w komunikacji ?

odkąd pamiętam, uważam że praca barmana jest mocno specyficzną i wyjątkowo trudną do opanowania sztuką. sztuką czytania w myślach, domyślania się, rozumienia języka migowego jak i tego już występującego w okolicach 4:00, 5:00 nad ranem (coś na kształt esperanto w społeczności nietrzeźwych).

niesamowicie istotnym elementem jest również cierpliwość. cierpliwość dzięki której można poczekać aż gość doszuka się ostatnich odłożonych drobnych na piwo, cierpliwość dzięki której czirliderki z wieczoru panieńskiego ustalą jakimi kolorowymi koktajlami zechcą udekorować w późniejszym etapie łazienki, tudzież ulicę, blokując oczywiście tym samym cały bar, bo IM się należy!



















opanowanie. zwłaszcza w tych momentach kiedy gość stojący przed Tobą (ubrany od stóp do głów jakby przyszedł na niedzielny obiad do babci która obchodzi 98 urodziny, z włosem układanym co najmniej 3 godziny przed wyjściem i w dodatku zapach unoszący wokół jego osoby to kebab z czosnkiem pomieszany z podróbką pako rabana "łan miljon" przywiezioną z ostatnich wakacji w Turcji) zamawia "czerwonego jasia" (umówmy się że JW Red Label jest najtańszą whisky .. ) i rzuca te wymiętolone 100 zł. dodając że przecież jest prawnikiem, adwokatem, magazynierem, kierowcą, projektantem, tancerzem, nakładaczem frytek w Macdonald's czy też konserwatorem powierzchni płaskich, i przecież GO stać. a ja jako najpewniej niewykształcona i tępa kobieta mam mu usługiwać. kiedyś nastąpi taki moment w życiu że to ja będę po tej drugiej stronie jako klient. wish you were not here. 



















i przechodząc do tematu tego nieszczęsnego pierwszego postu. życie za barem, preludium. sobota. 21:00. muzyka delikatniuno rozbrzmiewa w tle, bar mocno przygotowany na zlot szarańczy rządnej alkoholu, tanców i jednonocnych romansów w toaletach. z M. biegamy trochę w lewo, trochę w prawo, trochę w bok, nieśmiało obsługując pierwszych gości (którzy notabene wyglądają jakby byli żywcem wyjęci ze zdjęć z pierwszej komunii świętej). A. i M. kierują zdezorientowanych w odpowiednie boksy aby tam mogli w "spokoju" spożywać % i obserwować całą resztę stada. w pewnym momencie przede mną wyrastają młode niewiasty (N), wystrojone jak na bal u samego Kim Dzong Una. nie pozwalam im długo czekać, podchodzę (A.) i pytam:

A: Dobry wieczór. Co Paniom podać?

N: Ej co wyjdzie taniej ? 7 kieliszków wódki czy 0,5 ?! (chwila zmieszania na mojej twarzy bo w dalszym ciągu nie mogę sobie przypomnieć od kiedy zostałyśmy znajomymi)

A: Nie posiadamy butelek o pojemności 0,5. W sprzedaży mamy jedynie 0,7 Finlandii lub Maximusa w cenie 175 zł. Sok, Cola lub Sprite dodatkowo płatne 20 zł.

N: A kieliszek ?! (Szeroki uśmiech na około głowy zdawał się już lekko mniejszy)

A: Kieliszek kosztuje 10 zł. Za 7 zapłacicie 70 zł.

.. i tu bez słowa następuje zwołanie reszty czirliderek. doliczyłam się 5 a pozostałe 2 oddawały się już muzycznej ekstazie wijąc się na parkiecie jakby co najmniej próbowały nawzajem wypędzić z siebie szatany, demony i hobbity przy wyimaginowanym ognisku. po dość długo trwającej naradzie, podniesionych głosach, kłótniach, przeliczeniu długo odkładanych funduszy, przedstawicielka stada zwraca się w moją stronę i zdecydowanym tonem mówi:

N: To my chcemy 0,5 i Cole!




















(mniej więcej tak wyglądała moja reakcja .. ) 



Gdzie popełniłam błąd ?




A.


P.S. wnioski po przeczytaniu tekstu mogą być zupełnie różne ale .. i love my job :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz